wtorek, 1 grudnia 2009

W drodze.

Ilość dni w drodze? - 15
Ilość przejechanych kilometrów? - dużo!
Ilość wrażeń? - Niezliczona!
I tak oto dziś spędziłam pierwszy dzień po moim urlopie w pracy. Sam urlop zaś okazał się dość intensywny - w ciągu dwóch tygodni nacieszyłam się słoneczną Ankarą, odwiedziłam deszczowe Van, zobaczyłam Diyarbakir - tzw. perłę Wschodu, zakochałam się w Urfie, przejechałam Gaziantep, przeżyłam przesłuchanie na granicy turecko-syryjskiej, próbowałam zobaczyć cytatdelę w Aleppo,  zauroczona zostałam Damaszkiem a i pod wrażeniem Bejrutu byłam. A na koniec wróciłam do Damaszku by stamtad szybciutku do Turcji uciec. A na koniec - po 3 dniach chill out-u w Ankarze do Stambułu się udałam, żeby wykorzystać temperaturę i ostatnie dni urlopu...
Ile kilometrów zrobiliśmy? Nie mam pojęcia... ale jak jak patrze dziś na mapę to nie mogę uwierzyć, że przejechałam taki kawał świata. Jak w ogóle doszło do tego, że wyruszyłam w taką podróż? Otóż będąc w Polsce spotkałam się z kolega, który był zainteresowany odwiedzeniem mnie. A że cieszę się, gdy ktoś mnie odwiedza na tureckiej ziemi (bo przywożą mi kiełbasę) zaprosiłam Go do siebie. On jednak oprócz Turcji chciał przy okazji zobaczyć Syrię i Liban.
Ruszyliśmy więc. 
Z Ankary polecieliśmy do Van - tam jednak nie spędziliśmy za dużo czasu - nie zdążyliśmy jednak pojechać do żadnego zamku - dlatego jestem pewna, że kiedyś tam wrócę przy lepszej pogodzie. Jeden z panów tłumaczył nam - gdy zapytałam sie jak dostać się do jednego z zamków - (po turecku oczywiście!) żebyśmy biegli za kimś, kto pokaże nam w co mamy wsiąść. Biegliśmy, biegliśmy, aż w końcu pana zgubiliśmy, nie mówiąc już o odnalezieniu samochodu, do którego mielibyśmy wsiąść... Spędziliśmy więc leniwe popołudnie snując się po smutnych uliczkach Van. W nocy zaś wsiedliśmy do autobusu do Diyarbakir. Gdy tam dojechaliśmy było bardzo wcześnie rano - kupiliśmy bilet do Urfy na godzinę 12, a sami wyruszyliśmy do miasta zwiedzać. Samo Diyarbakir nas rozczarowało - mury obronne wrażenia nie robiły, a samo stare miasto też nas nie zachwyciło. Dlatego też, po godzinie szybko się zebraliśmy, wróciliśmy na dworzec, zamieniliśmy bilet i do Urfy pojechaliśmy już o godzinie 9.00
Urfa nas zachwyciła - urocze małe miasteczko, z przepięknym kompleksem świątynnym. Znaleźliśmy niedrogi hostel prawie w samym centrum i wyruszyliśmy na spacer. Pogoda sprzyjała spacerom, a wdrapanie się na górę, gdzie kiedyś był zamek było samą przyjemnością. A ten widok! Szczególnie gdy zewsząd zaczeło dobiegać nawoływanie, a ludzie zaczęli się modlić nawet na dachach... Zmęczeni podróżą wróciliśmy do hostelu - ja jednak jeszcze wieczorem wybrałam się na spacer. Przy zapalonych światłach wszystko wyglądało jeszcze piękniej...
Kolejny dzień to przeprawa do Gaziantep, aby stamtąd udać się do Aleppo. Na granicy syryjskiej mieliśmy problemy, ale były one wynikiem, że Piotr (mój towarzysz) miał w paszporcie pieczątkę, która wzbudziła podejrzenia, że odwiedzał Izrael. A jak powszechnie wiadomo osoby, które były w Izraelu nie wjadą do Syrii, czy Libanu. Na granicy spędziliśmy ponad 2 godziny, nawet mieliśmy spotkanie z Panem, który wyglądał na szefa całej tej jednostki granicznej - oczywiście jego kompetencje językowe nie był zbyt wysokie - ale koniec końców udało nam się przekonać wszystkich, że "Tel Aviv? - No!" i zostaliśmy szczęśliwymi posiadaczami syryjskiej wizy. Samo Aleppo nas nie zachwyciło - może był to efekt tego, że spędziliśmy tam zbyt mało czasu, a może tego, że nie weszliśmy do cytadeli, bo jak się okazało - we wtorki jest zamknięta... Tak więc bez żalu jechaliśmy dalej - tym razem w kierunku Damaszku.
Znajoma, która była tam w zeszłym roku powiedziała, że ją Damaszek rozczarował. My zaś mieliśmy zupełnie inne wrażenie! Już po wyjściu z autobusu spotkaliśmy Pana, który mówił po angielsku, znalazł dla nas dolmusz do centrum, wytłumaczył kierowcy, gdzie ma nas wysadzić - dzięki temu zaoszczędziliśmy sporo syryjskich funtów. Spacer po wieczornym Damaszku tez okazał się niesamowitym przeżyciem - Meczet Umajjadów skąpany w światłach wygląda niesamowicie! Poza tym sam bazar też ma w sobie coś magicznego. Atmosfera jest zupełnie inna niż w przypadku Grand Bazar w Stambule - mimo że znajduje się on zaraz przy meczecie jest tu więcej miejscowej ludności. Sprzedawcy nie są również tak nachalni. Rano wstałam żeby pospacerować jeszcze i porobić zdjęcia - ale okulary przeciwsłoneczne i słuchawki mp3 to zestaw obowiązkowy w takim kraju...
Kolejnym celem był Bejrut - udało nam się wytargować dobrą cenę za taksówkę, która miałaby nas tam zawieźć. Na granicy tym razem nie było żadnych problemów. Sam Liban już od początku nas zachwycił. Przepiękne widoki, widok morza i palm spowodował, że od razu nasze buzie zaczęły się cieszyć.  Moja mina jednak zrzedła gdy w kolejnej taksówce zorientowałam się, że zapomniałam zabrać mój ukochany różowy płaszczyk... Spacer po wieczornym Bejrucie nie sprawił mi takiej satysfakcji. Na kolejny dzień zaplanowaliśmy wizytę w Jitta Grotte - niesamowite widoki! Przepiękne jaskinie, a na koniec jeszcze króciótki rejs małą łódką, po jeziorach, które znajdowały się również w jaskiniach. A wracając do centrum - niespodzianka! Taksówkarz z poprzedniego dnia akurat przyjechał i trzymał w rękach mój płaszczyk! Kierowca autobusu widząc mnie, która nagle zaczyna krzyczeć "Stop, stop!" i chce wybiegać nie zapłaciwszy za bilet - musiał uznać za szaloną. Ale było warto! płaszczyk odzyskałam! kolejny spacer - tym razem po promenadzie to była czysta przyjemność! I do tego to światło! Zachód słońca, przepiękne morze i palmy! Tak - do Bejrutu jeszcze kiedyś będę chciała wrócić. Z tego wszystkiego zaczęłam nawet uśmiechać się do ludzi - przestałam jednak, gdy zostałam wzięta za Rosjankę... 
Następny dzień to powrót do Damaszku - w samym Bejrucie dworzec autobusowy tego dnia był zamknięty i musieliśmy jechać w inne miejsce - kierowca taksówki wysadził nas na środku autostrady! Na szczęście przy pomocy policjanta złapaliśmy inną taksówkę, która miała ans zawieść do Damaszku, ale... w środku było już 6 osób! 2 kobiety i 4 dzieci... wolne miejsce miał - ale tylko jedno - z przodu - a że nie mieliśmy za dużego wyboru pojechaliśmy więc wykorzystując to jedno wolne siedzenie. Zasady bezpieczeństwa...? To nie tu!
Powrót do Damaszku nie był już tak straszny - wiedzieliśmy jak jechać, gdzie iść. Po zostawianiu rzeczy w hostelu poszliśmy jeszcze na spacer, a potem wpadliśmy na pomysł, że może sprawdzimy autobusy do Turcji... Po rozmowie z recepcjonistą zadecydowaliśmy wracać do Turcji jeszcze tego samego dnia - bo autobusy zawsze są o 22.00... 
O 22.00 wyruszyliśmy w drogę powrotną do Antakii, gdzie dojechaliśmy ok 5.00 rano - autobus do Ankary był o 8.30 - tak więc przeczekaliśmy te kilka godzin na dworcu - i o 20 byliśmy już w domu... 
Taki rodzaj powrotów to naprawdę niesamowite przeżycie... Tęskniłam za Turcją, za Ankarą, za językiem, który trochę rozumiem... Potem kilka leniwych dni w Ankarze i kolejna podróż do Stambułu... 3 dni - jak zawsze bardzo intensywne, spotkanie się ze znajomymi. Tak - to moja Turcja. 
Po podróży mam wrażenie, że jestem dzieckiem cywilizacji. Taki orient jaki panuje np. w Syrii jest jednak nie dla mnie - ale o wszystkich wrażeniach kolejnym razem. Teraz zapraszam na foto-relacje :)
Van. Bo tu zaczeło się wszystko.
Diyarbakir. Perła Wschodu?
Urfa. Miejsce urodzenia Abrahama.
Co znaczy wierzyć?
Urfa. Zamek.
Kanka?
Wracać tam chce!
Aleppo. Cytadela, która zamknięta jest we wtorki.
Poranek.
Kolejni kanka?
Jakoś poruszać się trzeba...
Okna na świat.
Antena musi być.
Patrioci nie tylko w Turcji...
Damaszek. Czyż nie wygląda pięknie?
Tu czuje się historie.
Taki widok zawsze robi na mnie wrażenie.
Modlitwa.
Poranki.
Bazar o poranku.
Aż nie chciało się wyjeżdżać.
Kontrasty.
Bejrut. Zderzenie kultur.
Do takich miejsc można wracać zawsze.
Płynąć i płynąć.
Takie rzeczy to tylko w Stambule.
Nad Bosforem. 
Patriotyzm. Ponad wszystko.
Reszta zdjęc z Bejrutu i Stambułu już wkrótce - warto poczekać! :)

6 komentarzy:

  1. Świetne zdjęcia. I fantastyczna podróż:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skylar - jesteś na miejscu więc możesz się wybrac! biorąc pod uwagę ksozty nie wychodzi tak dużo - a jak widać po fotach - warto! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. no, tylko ekipe miec musze... ale pracuje nad tym. moze po swietach, jak wroce do Tr...

    OdpowiedzUsuń
  4. w takim razie 3mam kciuku !!! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. wow! Joanka, jestem pod wielkim wrażeniem tego co zrobiłaś i gdzie wybrałaś się w podróż, widzę że będę miał sporo do nadrobienia w kilku tureckich blogach :)

    OdpowiedzUsuń