piątek, 28 lutego 2014

Kontraktowy początek


Oj dawno mnie tu nie było, dawno...
Jednak wracać warto, a jeszcze przy takiej okazji!

Z sentymentem przeglądam pierwsze wpisy na tym blogu.
Przypominam sobie te wszystkie cudowne chwile, które przeżyłam w Turcji.
To ona była inspiracją do tego, żeby tu zaistnieć.
Od tego czasu jednak tak wiele się zmieniło...

Czemu tu wracam?
Bo zaczęłam nowy rozdział, po którym chciałabym - przede wszystkim sobie - zostawić pamiątkę.

Zatem od początku.

Praktycznie od 1, a oficjalnie od 12 lutego zostałam mieszkanką Talinna.
Będę miała przyjemność tu mieszkać, aż do 31 grudnia... 2016 r.!
A przynajmniej taka wersja obowiązuje w tej chwili.

Czemu Estonia?
No cóż - jak to często w życiu bywa - zdecydował przypadek.

Mój mąż otrzymał propozycję pracy, która wiązała się z przeprowadzką.
Wiedzieliśmy, że taka oferta prędzej, czy później może się pojawić. Nie wiedzieliśmy jednak do jakiego kraju zostaniemy wysłani. I tu proszę - Estonia!
O tym, że świat jest globalną wioską przekonaliśmy się już nie raz.
Więc i tym razem musieliśmy stanąć na wysokości zadania - spakować walizki i ruszyć na północ!

Jak jest?
Cóż - życie Erasmusa na wymianie na pewno jest dużo bardziej ekscytujące.
Rytm naszego dnia, wyznacza praca.
Na poznawanie okolicy dopiero przyjdzie czas - szare niebo nie zachęca do długich spacerów, czy wycieczek po okolicy.

Ale planów na wykorzystanie tych 3 lat jest sporo.
Tych podróżniczych też.
Na wszystko jednak przyjdzie czas.

wtorek, 10 lipca 2012

Euro, Euro i po Euro

O tym co działo się w czasie Euro 2012 nie trzeba chyba nikomu mówić.
Zewsząd byliśmy bombardowani informacjami o wynikach poszczególnych meczów, o wsparciu kibiców z poszczególnych krajów. A na ulicach miast gospodarzy - szczególnie w okolicach stref kibica - panowała atmosfera hiszpańskiej fiesty.
Niezapomnianym dla mnie przeżyciem były chwile, w których polska reprezentacja występowała na boisku. Jasne - szkoda, że nie zaszli dalej, ale trzeba pogodzić się z tym, że póki co nie jesteśmy piłkarską potęgą.
Mimo wszystko dla mnie - jako naprawdę początkującego kibica te 270 minut, które nasi piłkarze spędzili na boisku, były jednymi z najbardziej emocjonujących w życiu. Jeszcze nigdy tak bardzo nie przeżywałam meczu! :)
A co nam pozostało po tym wszystkim dzisiaj? Emocje już opadły, ale nade mną wisi mój biało-czerwony szalik, do kąta schowałam kołatki, gwizdki i czapeczkę. Jednak mam nadzieję, że nie na długo...
Przed nami igrzyska olimpijskie - a tam wiele rozgrywek, w których będziemy mieli swoich - naprawdę dobrych! - reprezentantów. Może więc nie warto chować tych wszystkich biało-czerwonych flag, czy pokrowców na lusterka do bagażnika? Może uda nam się ponownie wykorzystać te wszystkie narodowe gadżety do okazania wsparcia naszym reprezentantom?
Turcy niewątpliwie odnoszą się z ogromnym szacunkiem do swojej flagi. Pamiętam historie znajomych, które będąc w supermarkecie wrzuciły do koszyka turecką flagę. Flaga z koszyka prawie wypadła, ale uratował ją pan, który podszedł do dziewczyn, wyjął flagę, złożył ją i położył, tak żeby była bezpieczna. Potem zganił je za brak szacunku do tego symbolu narodowego.
Gdy po raz pierwszy byłam świadkiem tego, co dzieje się w czasie świąt narodowych w Turcji - nie mogłam się napatrzeć. Dosłownie wszędzie widać było tureckie flagi.
A u nas - co oznacza flaga? Co oznaczają barwy narodowe? Czy jesteśmy z nich dumni? Pierwszy raz zauważyłam je po katastrofie smoleńskiej - wszyscy chcieli wyrazić solidarność z ofiarami katastrofy, dlatego wywieszali flagi.
Schowali je potem do szuflad i wyciągnęli ostatnio - w czasie Euro 2012.
I to właśnie Euro 2012 pozwoliło nam nabrać dystansu do tego symbolu - pokazaliśmy, że jednocześnie możemy być dumnie z połączenia tych dwóch kolorów i bawić się nimi. Bo koszulka, czy szalik nie zawsze wystarczały. Ludzie malowali całe twarze, panie malowały paznokcie... - o tym jak zostały wykorzystane barwy narodowe decydowała tylko i wyłącznie nasza kreatywność.
I dobrze. Mam nadzieję, że w czasie igrzysk olimpijskich po raz kolejny pokażemy - przede wszystkim sobie - że jesteśmy dumni z tego co mamy. I będziemy świetnie się bawić. Bez względu na wyniki.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Nie zabija. Wzmacnia.



Stojąc na krawędzi zastanawiałam się, czy zrobić krok do przodu. Czy zjechać z tej góry, czy poddać się - zdjąć narty i powędrować na górę z przegraną na twarzy?

Odpowiedź nie była wcale taka oczywista.
Bo nie chodziło już tylko o pokonanie bardzo stromej trasy.
Chodziło raczej o to co miałam w głowie. I mnie właśnie tak bardzo wkurzało.

Dzień wcześniej po przejechaniu czarnej trasy mówiłam, że wszystko zaczyna się w głowie. Ze stromej trasy można zjechać w gorszym, albo lepszym stylu. Wolniej, albo szybciej. Jeśli pokonamy swój lęk w głowie - wszystko się ułoży.

Gdy po raz pierwszy spojrzałam na krótki, ale bardzo stromy odcinek czarne trasy przestraszyłam się, ale strach mną nie zawładnął.
Dużo mnie to kosztowało, ale zjechałam.

Jednak na kolejnej trasie, gdzie pochylenie było większe, bo aż 70% - nie dałam rady.
Trzęsły mi się nogi i ręce. Serce biło jak oszalałe, nie mogłam złapać oddechu. Wszyscy już byli na dole, tylko ja jeszcze na górze. Wrócić się już nie mogłam - byłam za daleko. A może po prostu nie chciałam tak łatwo się poddać?

W końcu ze łzami w oczach zjechałam.

Ale nie czułam przyjemności z jazdy. Nie byłam z siebie dumna, że udało mi się pokonać moje słabości.
Wręcz przeciwnie - byłam zła. Nie mogłam zrozumieć jak do tego doszło i dlaczego zawładnął mną strach.

Kolejnego dnia z pełną świadomością stanęłam twarzą twarz z tym, czego tak bardzo dzień wcześniej się bałam.
Zjechałam.
Pomału, skupiając się na krótkich odcinkach i wypatrując końca.
Nie mogłam się poddać.
Na dole czekał ktoś, kto we mnie wierzył. I ja to czułam.
Zjechałam dla siebie i dla niego.

Swoje słabości pokonuje się nie tylko na trasach narciarskich.
Na uczelni, czy w pracy ciągle musimy pokonywać siebie.

Decydując się na wyjazd na Erasmusa trzeba pokonać strach przed nowym krajem, kulturą, barierę językową.
Dopiero jeśli przełamiemy te wszystkie bariery będziemy mogli w pełni czerpać z możliwości, które oferuje nam wyjazd.

Zaczynając pracę jest podobnie. Strach przed nowymi obowiązkami, czy nowymi ludźmi nie powinien ograniczać, a motywować. Wdrożenie się w to środowisko nie jest łatwe, ale z pewnością możliwe.

Moja rada - walcz ze swoimi słabościami.
Nawet jeśli miałbyś/miałabyś się przy tym poobijać.

Warto walczyć ze sobą.
Satysfakcja gwarantowana.



czwartek, 23 lutego 2012

Smak wolności


Przed przeszłością nie da się uciec, ale ja uciekać wcale nie chcę.

Odwracam głowę i z uśmiechem na ustach macham do niej na pożegnanie.
Tak, pewien etap mojego życia właśnie się skończył.
Ponad 5 lat - 5 lat, które z dniem dzisiejszym są już wspomnieniem.

Na początku tej 5-letniej drogi, trzymając małą zieloną książeczkę byłam pełna nadziei, ale i obaw - co to teraz będzie?

Co było?
Godziny spędzone na ćwiczeniach, wykładach i w bibliotece.
Przygody z wykładowcami. Złość, gdy oblałam egzamin.

Ale było też wiele cudownych ludzi, wiele szans, które wydaje mi się, że wykorzystałam w odpowiedni sposób.

Czy czegoś żałuje? Czy coś bym zmieniła?

Paradoksalnie - mimo że nie było idealnie, to wydaje mi się, że wszystko było tak jak miało być.
I być może ze strachu, ale nawet gdybym mogła, nie zmieniłabym zupełnie nic.

Co teraz czuje?
Wolność, prawdziwą wolność.
I mimo że związana umową z korporacją, to mam wrażenie, że nic mnie nie ogranicza. Że nic za sobą nie ciągnę. Że znowu stoję na rozstaju dróg i bezkarnie mogę wybrać tą drogę, która najbardziej mi się podoba.

I co teraz?
Wracam do rosyjskiego, zacznę chodzić na zumbę, zacznę więcej czytać...
Bo przecież przyszłość jest w moich rękach!

Nie, nie żałuję, że mówię "Bye, bye ISNS!"




niedziela, 2 października 2011

24 lata


Czy będzie mi towarzyszyć w czasie wszystkich podróży przez kolejne 24 lata?

poniedziałek, 26 września 2011

Chemia




Na przystanku, ulicy, czy tramwaju.
W pracy, na uczelni, na prywatce u znajomych.
Przez internet, przez wspólnych znajomych, dzięki wspólnej pasji.

Nigdy nie znasz miejsca ani czasu, kiedy spotkasz osobę, która Cię zmieni.
Którą pokochasz, a może tylko (aż?) polubisz.
Która stanie się dla Ciebie ważna.
Która zmieni Ciebie, Twój świat.

Gdzie ja poznawałam osoby, które później tworzyły moje wspomnienia?

W liceum tworząc materiały do szkolnej gazetki. Potem ucząc się rosyjskiego w Petersburgu, pijąc kawę w filiżankach w kwiatki w Jego gabinecie, rozmawiając o życiu i wątpliwościach w Cofeeheaven...

Przez internet - planując wspólny - erasmusowy wyjazd do Turcji, a potem spotykając się w realu i wspierając się w codziennym życiu...

Na przystanku tramwajowym rozmawiając o książce Pamuka, którą wtedy czytałam, a potem zwiedzając Wschodnią Turcję, Syrię i Liban...

Na imprezie, na której tej drugiej osoby miało nie być, a która w końcu przyszła i została w moim życiu...

Na uczelni - pierwsze rozmowy w bibliotece zamieniły się we wspólne podróże, śniadania i kawę...


A ile relacji przez te wiele lat straciłeś/straciłaś?
Ile osób, które były dla Ciebie ważne w pewnym okresie życia zniknęły z Twojego życia?
Z odejściem ilu osób dobrowolnie i bez bólu się pogodziłeś/pogodziłaś?

Ja zrezygnowałam z wielu.
Porzuciłam je sama, albo mnie porzucono.
Wszystkie wspomnienia jednak pozostały.
Jestem świadoma tego co łączyło mnie z tymi ludźmi i dlaczego to się rozpadło.
Nasze światy za bardzo się oddaliły.
Nasze oczy, nie były skierowane już w tym samym kierunku...
Po prostu - zmieniliśmy się i nie potrafiliśmy nawzajem zaakceptować tej zmiany.

Każdy człowiek, który pojawia się w naszym życiu może stać się ważny.
Nie ważne, gdzie go spotkasz.
Musi zaiskrzyć - dlatego bądź czujny.


niedziela, 4 września 2011

Marzenia do spełnienia





Kto z Was ma odwagę realizować swoje marzenia?
Czy tylko uczestnicy programów "Mam talent", "You can dance", czy innych - jakże popularnych show, które praktycznie w każdego dnia możemy oglądać w TV?


O czym marzysz? O podróżach? O mężu, dzieciach? O bogactwie, dobrej pracy? O domu z ogródkiem?


Czy spełniając jedno marzenie od razu stawiacie, a następnie dążycie do kolejnych?


Marzenia pojawiają się i znikają. W zależności od momentu, w którym znajdujemy się w życiu.
Spełnianie marzeń nie jest proste - i proste nie może być, bo wtedy marzenia straciłyby swoją wartość.


Kilka lat temu, przed moim pierwszym wyjazdem do Turcji dostałam kartkę, w środku której był wpisany fragment wiersza J. Kofty "Trzeba marzyć"


"Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć
I zjawiła się miłość
Trzeba marzyć
Zamiast dmuchać na zimne
Na gorącym się sparzyć
Z deszczu pobiec pod rynnę
Trzeba marzyć

Gdy spadają jak liście
Kartki dat z kalendarzy
Kiedy szaro i mgliście

Trzeba marzyć" 


A na drugiej stronie miejsce na 10 marzeń, które mam tam wpisać, gdy się spełnią...


Póki co zapełniłam pięć pustych miejsca - małymi i dużymi marzeniami, takimi które wymagały ode mnie ogromnego wysiłku i samozaparcia, ale pozostawiły po sobie satysfakcję. Wszystkie jednak zmieniły moje życie. 


Zostało mi jeszcze pięć miejsc.


Jak długo będę je zapełniać?
Nie wiem, ale w głowie już mam kolejne marzenia, które już czekają w kolejce aby móc je spełniać.


Bo chyba oto chodzi w życiu - aby realizować to, czego się pragnie, celebrować osiągniecie tego i tak na okrągło.


Bo co to za życie bez marzeń?