środa, 2 grudnia 2009

Wszędzie dobrze, ale w Turcji najlepiej...

Typowa relacja damsko-męska.

Relacja z tego, gdzie byłam już zdana. Teraz czas na dalszą porcje zdjęć i wrażeń.

Dzięki tej wycieczce zdałam sobie sprawę, że potrafię mówić po turecku. Potrafię kupić bilet, zamienić, dowiedzieć się jak mamy iść (czasem jednak nie zrozumiem wszystkiego). Nawet mogę chwilkę porozmawiać. Gdy przekroczyłam granice doceniłam to, że turecki po 6 miesiącach nie brzmi już obco i to że "coś tam" rozumiem. Aleppo zaskoczyło mnie bardzo. W hostelu kalecząc (kilka miesięcy przerwy w nauce robi swoje) używałam rosyjskiego. A sam arabski nie przypadł mi jednak do gustu. Wiedziałam, że nauka języków jest ważna - teraz uważam, że nieznajomość choćby angielskiego to swoisty rodzaj kalectwa! Nie oczekuje znajomości języków, w przypadku ludzi starszych - ale zawsze zdziwiona jestem gdy młoda osoba, nie potrafi powiedzieć więcej niż "I don't speak English"...

Przekroczywszy granice turecko-syryjską widać było, że Syria to jest już zupełnie inny świat - inny nawet niż Wschód Turcji. Czego oczekiwałam? Inności - ale czy takiej jaką zobaczyłam? Nie wiem - teraz już trudno to ocenić. Wydawało mi się jednak, że Turcja jest bardzo podobnym krajem jak Syria. Teraz wiem jak bardzo się myliłam. Wydawało mi się, że to w Turcji wszyscy się patrzą. W Syrii patrzą się bardziej. Gdy poszłam na poranny spacer po Damaszku - okulary i głośna muzyka były jedynym wyjściem... A i tak co chwila słyszałam - "Hi! How are You?" - nie odpowiadając musiałam wyjść na zadufaną w sobie (?) Europejkę - ale nie miałam ochoty na jakąkolwiek relację z kimkolwiek, kogo poznałabym na ulicy... Co więcej - może błędnie - ale wydawało mi się, że Oni wszyscy faktycznie patrzyli na mnie jak na przedmiot, obiekt seksualny... Będąc w Turcji nie czuje tego, aż tak bardzo... Co więcej - podróżowałam z kolegą - wkurzało mnie strasznie, że zazwyczaj zwracali się tylko do niego - nawet gdy ja próbowałam się włączyć do negocjacji np. o cenę! I tak, tak - wiem, że nie powinnam się dziwić, czytałam mnóstwo o pozycji kobiet - ale to wszystko wcześniej była swoista abstrakcja. Doświadczenie, czegoś takiego na co dzień, to zupełnie inna sprawa... 

Czy byłam czymś rozczarowana w czasie tej podróży? W jakiś sposób rozczarował mnie Bejrut, a dokładniej mówiąc ludzie, których tam spotykałam. Zdziwicie się pewnie dlaczego...Otóż w czasie pierwszego spaceru rozmawiałam z Piotrem na temat tego, że Bajrut wygląda na europejskie miasto, rzadko można zobaczyć tu kobiety w chustach, na ulicach jest wielu obcokrajowców - my sami nie stanowiliśmy więc atrakcji. Przynajmniej tak wydawało się na początku. Ja z radości po odzyskaniu swojego płaszczyka, zaczęłam nawet uśmiechać się do ludzi - widzicie co robi morze, palmy i słońce z ludźmi? Nie robię tego w Turcji - i na pewno nie zrobiłabym tego w Syrii - bo takie zachowanie zostałoby odebrane jednoznacznie. A że Bejrut wydawał nam się taki europejski - taki normalny - zaczęłam patrzeć na ludzi. Jakie to było niesamowite uczucie móc patrzeć, uśmiechać się  i myśleć, że nie uznają mnie za "panienkę lekkich obyczajów", która szuka kolejnego klienta! Uśmiech znikł, gdy najpierw usłyszałam "Priviet", a potem podszedł do mnie Pan, którego minęłam (to on tak się do mnie zwrócił) i zapytał się, czy mówię po rosyjsku... Ja na to, że mówię trochę, ale jestem w Polski - i spojrzałam się na Piotra, który szedł przede mną, a który w tym momencie się zatrzymał i spojrzał na mnie i mojego "znajomego" (?). Znajomy na szczęście zorientował się, że nie jestem sama i raczej nie szukam towarzystwa - przeprosił więc i odszedł. Ale swoisty niesmak pozostał. Uśmiechać się przestałam. I już za bardzo się nie patrzyłam... A rankiem... nawet nie wiecie jakiego szoku doznałam, gdy wyszłam rano porobić zdjęcia (sama), a na ulicach na każdym roku zobaczyłam żołnierzy, dla których byłam atrakcja. Bo po pierwsze - na ulicach Bejrutu o 8 rano nie ma tłumów. Po drugie - okazało się, ze blondynka w Bejrucie też wzbudza zainteresowanie...

Tak więc przez cały wyjazd używałam okularów i mp3.  A co do wojskowych - te karabiny, które trzymał każdy nie powodowały, że czułam się bezpieczniej - wręcz przeciwnie - wzbudzały we mnie dziwny niepokój...

Jeszcze Damaszek. 

Na żywo wyglądał jeszcze lepiej.

Standardowa fota.

Nie miałam przyjemności jazdy takim autobusem.

Pożegnanie z Damaszkiem.

A to już Bejrut. Za dnia

A tak wygląda nocą.

Przed Grotami.

Kontrasty raz jeszcze.

Bo tu nie chodzi się pieszo.

Tak się zaczyna.

Czy czegoś Wam to nie przypomina?

Chwila wytchnienia.

Bo oni mają jeden cel.

I ten Pan też.

Warto.

Bo w takich warunkach najlepiej się myśli.

Dla porównania.

Kolejny dzień czas zacząć.

W kolejnym odcinku więcej zdjęć z Bejrutu. I ze Stambułu też.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz