sobota, 14 sierpnia 2010

Kilka pastelowych barw.


Magiczna kraina. Tak o niej mówili. 

Algavre, a w niej Faro - kolejny cel naszej szalonej podróży.

Pierwsze tak bliskie spotkanie z Oceanem. 
Jednak naznaczona wyjątkowością Morza Śródziemnego, które oblewa złociste sardyńskie plaże, chyba nie potrafiłam docenić w pełni tego co widziałam, i co mogłam poczuć. 

A może to po prostu zmęczenie? Brak własnego miejsca, tylko spanie u kogoś na kanapie? Ale zbliżałyśmy się przecież już do końca...

Dziś jednak patrząc na zdjęcia myślę, że jestem szczęściarą, że mogłam tam być. Z Tą osobą. W tym miejscu.
Dziś żałuję, że nie mogłyśmy tam zostać trochę dłużej. Że nie mogłyśmy nacieszyć się w pełni tym spokojem, który bił od tych niskich białych domków, z hamakami w ogródku... 

W końcu wyspane, po tradycyjnej porannej kawie i rogaliku (za 1,50 euro) wyruszyłyśmy na plażę - musiałyśmy popłynąć na wyspę Farol, bo choć wysiadając z pociągu poczułyśmy zapach, jakbyśmy były zaraz obok Oceanu, okazało się, że Ocean jest trochę dalej. A zapach jest wynikiem Ria Formosa - systemu torfowisk, rozlewisk oraz kanałów, które de facto podobno stanowi atrakcję turystyczną - mi jakoś jednak  "psuło" trochę perspektywę. 

A jaki jest Ocean?

Mnie przerażał - już bez Marco nie odważyłam się wejść głębiej niż do pasa. Woda wydawała się niespokojna, jakby tylko czekająca na odpowiedni moment. 

Plaża?
Piaszczysta, zwykła, ale za to bardzo długa. Dzięki temu można było znaleźć miejsce, w którym szum morza i wiatr tworzył odpowiedni klimat. I żadna zbłąkana dusza nie mąciła tych ostatnich chwil spokoju przed powrotem do codzienności.

Choć i czystość wody i plaży nijak miała się do tego, czego doświadczyłam kilka dni wcześniej.

A potem? Potem był powrót do Faro, bo ostatnia łódka odpływała o 18.45 - choć oczywiście w wyniku naszej pomyłki czekałyśmy na nią już od 18... 

A samo miasto?

Klimatyczne, z dużą ilością łódek.
Z wąskimi uliczkami, gdzie pełno jest malutkich knajpek, ale za to brak normalnych małych osiedlowych sklepów - a nawet jeśli już jakieś się znajdą, to wyglądają na bardzo "zakurzone" - czyli jest w nich mało rzeczy, a produkty długoterminowe naprawdę są zakurzone! 

Z malutkimi białymi domkami i palmami dookoła. Z restauracjami, gdzie podają całkiem niezłe ryby - choć jak dla nas trochę przyduże porcje. A i kelnerki w naszej knajpie wydawały się niezbyt kompetentne - a przynajmniej część z nich. 

A i Mac'Flurry mają niezłe...  


Kolejny dzień. 
Kolejny odcinek podróży zaliczony. 
Czas ruszać dalej. 

Czas pożegnać się z Portugalią.

Bye, bye Porto.
bye, bye Lizbona. 
Bye, bye Faro.

Wrócę wkrótce. 




















2 komentarze: