poniedziałek, 9 sierpnia 2010

(Nie)znany kraniec Europy.




Największe miasto.
Tłumy turystów, wiele zabytków, wiele uliczek i jeszcze więcej malutkich kawiarenek.
A kawa z rogalikiem na śniadanie dalej za 1,5 euro…
Lizbona. Serce Portugali.
Stolica.

Jaka jest?

Kolorowa – wszędzie wywieszone łańcuchy przypominające mi te nasze, gwiazdkowe - żółte, niebieskie i czerwone. W mieście czuć było jeszcze atmosferę przyjęcia, które jakby dopiero przed chwilą się skończyło. Tylko choinek i Mikołajów w czerwonych kubraczkach brak.

Przemawiająca w najróżniejszych językach świata – angielski, francuski, niemiecki, hiszpański, czy nawet polski. Do tego stukot zabytkowych tramwajów, które próbują się przedrzeć przez wąskie uliczki pełne turystów. I jeszcze przelatujące nad głowami śpiewające mewy, a w oddali syreny, wydawane przez wpływające i wypływające z miasta statki.

Inna niż Porto. Bardziej zatłoczona, bardziej komercyjna - tracąca przez część swojego charakteru.

Otwarta. Nawet gubiąc się w wąskich uliczkach, których nie można znaleźć na mapie nie ma się poczucia niepokoju. Spokojnie. Droga sama się znajdzie. Albo ktoś z przechodniów ją pokaże.

Bezpieczna. Zawsze jest czas na wciśnięcie hamulca przed osobą, która stoi na chodniku i chce przejść na drugą stronę.

Wielokulturowa. I nie chodzi tu tylko i wyłącznie o ilość turystów. Sami mieszkańcy są tak różni... Widoczne jest to szczególnie w pewnych częściach miasta - mieszkałyśmy na obrzeżach Lizbony, w dzielnicy - jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać, zamieszkałej przez Afroamerykanów oraz ludzi z Ameryki Południowej. W czasie "spaceru", którego celem miało być mieszkanie naszego hosta, czułam się jak taka typowa blondynka w Turcji - wszyscy się gapią, gwiżdżą. Fajnie nie było.

Wietrzna.

Z piękną okolicą. Pół godziny i już można znaleźć się nad brzegiem oceanu, który w połączeniu z wiatrem przeraża. Wydaje się niepokorny. Nieposkromiony. Ale i cudowny. Szczególnie gdy spojrzy się na niego z Przylądka Roca.

Czy możecie sobie wyobrazić sobie, że stoicie w miejscu, patrzycie na ocean, nie widzicie horyzontu i myślicie sobie, że kilka wieków temu inni ludzie stali w tym samym miejscu i myśleli, że to jest koniec. Koniec Europy. Koniec Świata.
Wtedy tylko wiatr wiedział, że to nie jest prawda.

Dziś i ja to wiem.
Byłam tam.
Patrzyłam.
Czułam ten wiatr.

Pewne rzeczy po prostu się nie zmieniają.
Urocze, prawda?
To akurat nie jest typowa architektura.
Kieliszek białego wina.
Każdy ma tu czas na chwilę dla siebie.
Lizbona.
To typowe portugalskie śniadanie. Za 1,5 euro :)
Pierwsze spotkanie z oceanem.
Na końcu Europy.
Konwersacje.
Przed wyruszeniem na zarobek.
Przepyszne!!!
Miejska "plaża"
Uczenie się przez całe życie.
A gołębie są wszędzie takie same.
W ramach.
No bo wiesz... :)
Prawie jak na Gwiazdkę.
Miejsce na pranie będzie zawsze.
I koniec.
Kwiat na krańcu świata.
A horyzontu brak.
Sintra
Typowe.
Na wierzchołku zamku.
Relax.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz