czwartek, 22 kwietnia 2010

Egzamin.






Był żal. Była rozpacz. Był strach co będzie dalej. Była nadzieja, że coś się zmieni.

Żałoba narodowa już się skończyła. Znicze przed Pałacem Prezydenckim już gasną, choć zapach wosku w dalszym ciągu unosi się nad Krakowskim Przedmieściem i nie daje zapomnieć, o wydarzeniach, które miały tam miejsce jeszcze kilka dni temu.

Młodzi i starzy. Uczniowie, studenci, pracujący. Z Warszawy, z innych miast. Wszyscy chcieli tam być. Czy zawsze z potrzeby serca? Czasem odnosiłam wrażenie, że raczej z potrzeby bycia w miejscu, gdzie coś się dzieje, uczestniczeniu w czymś co niedługo stanie się wydarzeniem historycznym, o którym będziemy opowiadać kolejnym pokoleniom. Bo wyobraźcie sobie jak to będzie wyglądało - do mamy/taty/babci/dziadka przyjdzie dziecko z podręcznikiem do historii i zapyta się - Opowiedz mi jak to wszystko wyglądało, co się działo, byłaś/eś tam pod Pałacem? Wspomnienia oczywiście będą - 13-sto godzinnej kolejki tak łatwo bowiem się nie zapomina. Ale czy wspomną oni swoim słuchaczom, jak wyglądało stanie w tej kolejce? Czy pokażą family pictures, które były robione w czasie siedzenia na Barbakanie? Czy wspomną, że nocą chodzili do kościoła św. Anny, gdzie odbywały się całonocne czuwania, kucali w kąciku, zamykali oczka i odpływali, choćby na chwilkę? Znajomi przecież popilnowali kolejki...

Dobry czas na rachunek sumienia?

Dla części pewnie tak, a dla innych? Będąc kilkakrotnie pod pałacem, czy na Placu Zamkowym, zauważyłam kilka rzeczy:
  • To był świetny czas, żeby szerzyć teorie spiskowe - według których w cały wypadek zamieszany był i Tusk, i Putin, a i Żydzi gdzieś się przewinęli. Oj, nie można też zapomnieć o roli NKWD i KGB (choć to z relacji znajomych).
  • to był świetny czas na lekcje patriotyzmu - nawet dla przedszkolaków, którzy chyba nie do końca zdawały sobie sprawę z tego co się dzieje. Zwłaszcza wtedy, gdy okręcano je taśmą i kazano przedzierać się przez wszechogarniający tłum. Czas na lekcje, która brzmiało - "to teraz wchodźcie na podest, tak po 10 osób - będziecie mogli zrobić zdjęcia. Ale potem zejdźcie, żeby reszta mogła zobaczyć."
  • to był świetny czas na lekcje ogólnie pojętej wiedzy o stolicy - szczególnie dla tych, którzy w Warszawie nie bywają zbyt często -przechodząc Krakowskim Przedmieściem, obok bramy głównej Uniwersytetu Warszawskiego - "O, patrz! Jesteśmy przed głównym wejściem na Jagieloński! - To nie Jagieloński, to Uniwersytet Warszawski..."
  • to był świetny czas na obserwacje i młodych i starszych - młodej dziewczyny w tramwaju, z dużymi słuchawkami na uszach na komentarz pana, który wysiadał - "No jeszcze większe słuchawki byś sobie założyła" odpowiedziała - "Spie...aj dziadzie". Ludzi, którzy próbowali przejść na drugą stronę ulicy, a wcześniej musieli przecisnąć się przez tłum to z jednej trony ulicy, to z drugiej (uformowany przed przejazdem konduktu żałobnego) - pretensje, krzyki - nie przesunięcie się - bo najważniejsze jest przecież dobre miejsce - najlepiej zaraz koło drogi, bo będzie można zrobić dobre zdjęcie... Pana w średnim wieku, który spontanicznie stał się kierującym ruchem, pod Pałacem - "Tu proszę zostawić miejsce, to proszę sie zatrzymać, z tej strony proszę iść. Teraz proszę poczekać - przechodzą Państwo z drugiej strony" - zdolność, której często brakowało policjantom, czy strażnikom, którzy zostali oddelegowania w rejony Starego Miasta.
  • to był świetny czas na lekcje pod tytułem - "jak można sobie w życiu radzić, czyli o zarabianiu pieniędzy" - już w sobotę ok godziny 15 pojawili się pierwsi panowie/panie ze zniczami i kwiatami. Tulipany, czy róże - oczywiście białe, albo czerwone były w cenie. A we wtorek doszły jeszcze żółte tulipany - bo takie przecież Pierwsza Dama lubiła. Oczywiście flagi - małe, duże, na patyczku, albo i nie. Naszywki - Katyń 2010 (gdzie "t" było w kształcie samolotu, naklejki z flagą Polski, albo świecące wisiorki w kształcie RP na sznurku (?) z biało-czerwonych plastikowych kwiatków...
  • to był świetny czas na lekcje fotografii - robić zdjęcia wszystkiemu co się da - w cenie były szczególnie zdjęcia konduktów żałobnych i drzwi pałacu. Niestety (!!!) trumien w pałacu NIE MOŻNA było fotografować...
Możemy sobie, jako społeczeństwu - jedności, zarzucić wiele - ale patrząc na to wszystko mniej krytycznym wzrokiem, wydaje mi się, że zdaliśmy pierwszą część egzaminu, którą przygotował nam los. Czy zdamy kolejną? Okaże się 20 czerwca.



A to wszystko i tak z Turcją mi się kojarzyło... Dlaczego? Przez flagi. Ilość. A i kolory przecież te same...



Pamiętamy.


Dzieci też pamiętają.


Jeden kierunek.


International.


Symbole.


Symbole vol. 2


U celu.


Biało-czerwono.


Trybiki w maszynie.


Bo każdy chciał tam być.


Wskazuje drogę.


Uniwersytet pamięta.


Kolory solidarności.


Każdy żyć jakoś musi.


Zmiana warty.


Trybiki w maszynie vol. 2.


Zagubienie.


Patriotycznie.


Trybiki w maszynie vol. 3.


Wzruszenie.


Trybik w maszynie vol.4.


Szansa.


Bo trzeba umieć się sprzedać.




Warszawa czeka.


Ostatnie pożegnanie.

2 komentarze:

  1. Zbierałem się do skomentowania Twojego postu już od kilku tygodni, ale jakoś nie mogłem zebrać myśli i ułożyć ich w sensowną całość. To wydarzenie było tak wieloznaczne, że do głowy przychodzą wciąż nowe myśli i zupełnie wielowątkowe refleksje.

    Akurat mija miesiąc od katastrofy w Smoleńsku i to chyba odpowiedni moment, w którym można dokonać jakiegoś podsumowania. Pierwsza myśl, jaka mi dzisiaj przyszła w związku z tym do głowy, jest raczej pesymistyczna.

    Wkrótce po tym, gdy do Polaków dotarły dramatyczne informacje z Rosji, gdy opadła pierwsza fala emocji, szoku, niedowierzania, gdy może nie tyle pogodziliśmy się, co przyjęliśmy do wiadomości fakt tego wypadku, zaczęły pojawiać się głosy, zarówno ze strony osób publicznych, jak i zwykłych obywateli, które wyrażały nadzieję na jakiś przełom, zmianę na lepsze, pojednanie, i to polsko-rosyjskie, i to polsko-polskie. Wiele z tych głosów dotyczyło polskiego życia politycznego, które do 10 kwietnia 2010 r. było pełne wzajemnych podejrzeń, połajanek, "czarnego PR-u".

    Otóż teraz, z perspektywy minionego miesiąca, biorąc pod uwagę wszystkie spory i dyskusje, począwszy od sprawy pochówku pary prezydenckiej na Wawelu, przez głośny film Ewy Stankiewicz i Jan Pospieszalskiego „Solidarni 2010”, po aktualną inicjatywę palenia światełek na grobach żołnierzy Armii Czerwonej i dołączając do tego niekończące się wątpliwości dotyczące śledztwa w sprawie katastrofy oraz nakręcającą się kampanię przed wyborami prezydenckimi, odnoszę smutne wrażenie, że atmosfera życia politycznego nie tylko nie stała się lepsza i czystsza, ale wręcz gorsza, jeszcze bardziej najeżona negatywnymi emocjami.

    Podobne nadzieje pojawiały się pięć lat temu, po śmierci Jana Pawła II. Z perspektywy tego pięciolecia można chyba śmiało powiedzieć, że po 2 kwietnia 2005 r. Polacy nie stali się ani szczególnie lepszym, ani szczególnie gorszym społeczeństwem. Podobnie nie należy i teraz oczekiwać, że w życiu Polaków nastąpi jakiś poważny przełom.

    Ale szczerze przyznam, że sam też dałem się trochę ponieść tym płonnym nadziejom i jeszcze parę tygodni temu gotowy byłem powiedzieć, że należałoby oczekiwać, iż staniemy się, a wraz z nami nasi przedstawiciele w samorządach, parlamencie i Pałacu Prezydenckim, bardziej odpowiedzialni za państwo i za siebie nawzajem. Jednak osiągnąć to można raczej dzięki wieloletniej wytężonej pracy, a nie przez najtragiczniejszą nawet katastrofę narodową.

    Chciałem też wcześniej powiedzieć, że jeśli miałbym czegokolwiek sobie i moim rodakom życzyć na okoliczność powrotu do codziennego życia po smoleńskiej traumie, to życzyłbym tylko, aby w tym codziennym życiu pojawiło się więcej zwykłej ludzkiej życzliwości – i to, biorąc pod uwagę obecne nastroje, wydaje mi się życzeniem jak najbardziej aktualnym.

    Zaś co do oceny, "narodzin wspólnoty", do jakich rzekomo miało dojść na Krakowskim Przedmieściu, pod Pałacem Prezydenckim, to ocenę tego pozostawiam specjalistom, socjologom i antropologom kultury. Ciężko oceniać zachowania zbiorowości z perspektywy widza, słuchacza i czytelnika, tym bardziej, jeśli weźmie się pod uwagę, jak bardzo zniekształcony (a nawet wzajemnie sobie przeciwstawny) obraz przedstawiają wiodące polskie media. Sam swój osobisty udział w zbiorowym oddawaniu hołdu ofiarom katastrofy, także ze względu na obowiązki zawodowe, musiałem ograniczyć do minimum. I to doświadczenie wolałbym jednak traktować w wymiarze raczej osobistym niż zbiorowym.

    PS. Nie rozumiem natomiast poetyki metafory zawartej w podpisach "Trybiki w maszynie". Czy mogłabyś to jakoś rozjaśnić?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego trybiki w maszynie?

    pierwszego dnia w sobotę pod Pałacem był duży chaos - harcerze zjeżdżali z okolic, żeby pomagać, za to w kolejynch juz dniach nie było o tym mowy - organizacja ruchu, tego jak układać, gdzie układać, kto gdzie układa, kto sprzata - była jasno okreslana.
    A mi to wszystko skojarzyło sie z dobrze działającą maszyną, w której wszystko pracuje w odpowiednim miejscu.

    OdpowiedzUsuń