piątek, 2 lipca 2010

Złodziejka lwowskich wspomnień.



Środa, 23.06.2010
4.30 rano.
Kierunek: Lwów.
Cel: badanie Polaków we Lwowie.

Co zastaliśmy na Ukrainie?
Chamskich i czepialskich celników - szczególnie po stronie polskiej - jeden z nich był bardzo oburzony, gdy koleżanka chcąc wręczyć mu paszport rozmawiała przez telefon - stwierdził, że chyba nam się nie śpieszy i wyszedł. Następnie, kolejna godzina na granicy ukraińskiej. A potem? Zaraz za granicą musieliśmy wykupić jeszcze jedno - ukraińskie ubezpieczenie, bo jednak ukraińskie, to ukraińskie czytaj: na pewno lepsze.

A sama Ukraina? Spaczona pierwszym wrażeniem. Podobna do Wschodu Turcji tylko z większą ilością trawy na mijanych polach. To, co widziałam budziło silne turecko-syryjskie wspomnienia. Stado krów, które poi się w rzece. Pan, który pilnuje swojej trzody opierając się przy tym o swój samochód. Własne stopy i porządny kij to narzędzia, które zostały wyparte, przez nowoczesne środki komunikacji. A do tego wszystkiego spodnie w kant z ortalionową bluzą w komplecie, dres, albo w przypadku dziewczyn wysokie szpilki, które stanowiły standard nawet na wszechobecnym - lwowskim bruku.

W czasie drogi z granicy do Lwowa można zwątpić, czy Lwów jest tak wspaniałym miastem, jak się o nim mówi - wcześniej bowiem widać tylko brud i biedę. Przedmieścia miasta? Zwykłe, z betonowymi radzieckimi blokami, McDonald'sem gdzieś po środku. Serce Lwowa jest jednak zupełnie inne - magiczne, wyjątkowe, cudowne...

Pierwsze wrażenie - cóż za podobieństwo do Krakowa! Ale za moment przez myśl przechodzi - nie, nie, nie taki sam! Podobny, ale piękniejszy...

Urzekły mnie same dźwięki miasta - mieszanka języków - polskiego, ukraińskiego i rosyjskiego, melodie tworzone przez ulicznych grajków, stukot tramwajowych kół po krzywych torach, dźwięk przejeżdżających samochodów po ulicznym bruku. Tak, niewątpliwie, to TEN Lwów, który istnieje w pamięci tak wielu ludzi.

Celem naszego wyjazdu było przeprowadzenie wywiadów z Polakami, którzy mieszkają we Lwowie. Moja pierwsza rozmowa odbyła się na ulicznej ławce. Szczęśliwa, że najtrudniejsze za mną wracałam do hostelu, ale w między czasie poszłam jeszcze pod Operę, bo światło było bardzo fajne... A tam? Cóż tam się działo! Fontanna, latynoamerykańska muzyka, i ONI - tańczący. Oni - kochający taniec. Oni - którym taniec sprawia tak wiele przyjemności - wystarczyło spojrzeć na ich twarze, by zobaczyć to wszystko.
Kolejne dnie? Pobudka rano i jeden cel - zrobienie wywiadów.

Nie sądziłam jednak, że - paradoksalnie - z każdą rozmową będzie coraz trudniej. Słuchając historii ludzi uświadamiałam sobie coraz bardziej i bardziej, że każdy człowiek, którego mijałam to odrębna historia. Każda kamienica, każde okno - to wszystko ciągle pamięta co działo się tam kiedyś. Były i łzy, i uśmiech, radość, cierpienie. Toczyło się ludzkie życie.

Żal, współczucie, rezygnacja, szalony entuzjazm - to uczucia, które towarzyszyły mi w czasie tego wyjazdu. Bo tu nie można niczego nie czuć - Lwów to miasto, wobec, którego nie można być obojętnym. I to pokazywali moi respondenci. Nikt z nich, mimo że bardzo tęsknią za Polską, Lwowa by nie opuścił. Z prostej przyczyny - z miłości. Bo dla nich być "lwowianinem" bardzo dużo znaczy. Każdy wywiad - szczególnie taki, w których dowiadywałam się o tragicznych losach jakiejś rodziny był i dla mnie samej ogromnym przeżyciem. Kończąc taką rozmowę miałam poczucie, że to co zrobiłam, było nie moralne, nie było w porządku - no bo jak to? Przychodzę, pukam do drzwi, zostaje zaproszona na herbatę, ciasto, a potem pytam o historie rodziny, która często jest tragiczna. A po godzinie, dwóch, czy trzech - grzecznie dziękuje za poświęcony czas, za miłą rozmowę, za pyszne ciasto i wychodzę. Zostawiając respondenta z tą tragiczną przeszłością samemu sobie. Czasami wręcz czułam się jak złodziej, który okrada kogoś na oczach tej osoby - z jednej strony przy cichym przyzwoleniu, ale z niemym krzykiem...

Nie chce - i nie potrafię - zostawiać tak tych ludzi.
Wyślę zdjęcie, o które zostałam poproszona. I kartkę na Święta pewnie też.
Bo co tak naprawdę więcej dla nich mogę zrobić?




Tego co doświadczyłam nie zapomnę nigdy.
Cudowni ludzie.
Cudowne miejsca.


Dziękuje wszystkim, którzy w tym doświadczeniu uczestniczyli.

P.S. To pierwsza z notek o Lwowie - najbardziej emocjonalna, kolejne będą bardziej merytoryczne :)

Wiara rzymsko-katolicka jako znak rozpoznawczy Polaków we Lwowie.


Salsa.

Aż kark boli.

Współpraca. Part I.

Współpraca. Part II.

Światło.

Światło. Part II.

Światło. Part III

Szczegół.

Orzeźwienie.

Souvenire from Lviv.

Szczegół.

Dachy.

Z dedykacją. Dla P.

Kurczaki - 5 hrywien, kaczki - 10 hrywien, kury - 15 hrywien.

Życie.

Dworzec.

Ukraińskie drogi i chodniki.

Bajka.

Klimat miasta.


Dachy.



3 komentarze:

  1. Bardzo spoko
    Duchnoś

    OdpowiedzUsuń
  2. Też byłem w Ukrainie, Lwów fajny :D Przyznasz, że jest o wiele czyściej niż w Polsce?
    Nigdy więcej granicy polsko-ukraińskiej (i na odwrót). Patrzą jak na potencjalnego przestępcę :/
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem czy czyściej - ja zawsze miałam problem ze znalezieniem kosza na śmieci :P
    Ale Lwów przepiękny - to było moje pierwsze spotkanie z granicą polsko-ukraińska, ale na pewno nie ostatnie :)

    pozdrawiam
    J.

    OdpowiedzUsuń