I stało się.
Zawirowania na lotnisku związane ze zbyt dużą ilością bagażu (nie latajcie SWISS-em!), wizja zgubionego portfela (okazało się, że został przepakowany), opóźniony lot do Zurichu, bieg na kolejny samolot (też na szczęście opóźniony) i w końcu lądowanie w Stambule.
Kilka godzin wystarczyło, aby przenieść się w zupełnie inną rzeczywistość - pełną nowych smaków i zapachów, nowych ludzi, dziwnego języka.
Niewątpliwie - tak wygląda powrót. Ale czy oby na pewno do mojej "ziemi obiecanej"?
Przechodze kolejny etap adaptacji - pierwszy tzw. miodowy miesiąc trwał u mnie troche dłużej - bo aż cztery - byłam przekonana wręcz, że ten drugi mnie ominął - ale jak widać koniec końcow się pojawił tylko, że troche później... Denerwuje mnie szczególnie sposób myślenia, lojalnośc, która często nic wspólnego z lojalnością nie ma.
Czy więc przyszedł czas na szok kulturowy?
"Denerwuje mnie szczególnie sposób myślenia, lojalnośc, która często nic wspólnego z lojalnością nie ma." - ciekawe, mnie też to często denerwowało. Na początku ludzie ekstremalnie mili i traktują cię jak najlepszego przyjaciela, a później nagle znikają, nie odbierają telefonów itp. O to też ci tu chodziło?
OdpowiedzUsuńW sumie to tak. Na początku jest tak super - jesteś nowa - więc jesteś swoistą atrakcja. Wszyscy chcą ci pomoc - potem jednak sie okazuje, że tak naprawde trzeba radzić sobie samemu.
OdpowiedzUsuńI jeszcze - jeśli wpadasz w jakiś konflikt z Turkiem/Turczynką, to zazwyczaj jest tak, ze inni tureccy znajomi - zazwyczja będą trzymac stronę rodaka - Turka/Turczynki. Choć nie powiem - znam 2 wyjątki, które odbiegają od tej normy...
Przykre.
Oj, ja chyba musze zrobic przerwe od Turcji...