środa, 6 stycznia 2010

Relax!


Nienawidze urzędów. Stanie w kolejkach do okienka, gdzie siedza niemiłe panie, nie jest moją ulubioną formą spędzania wolnego czasu. Szczególnie jeśli jest się za granicą. A już w ogóle często błąkanie się po urzędach może stać się koszmarem, gdy jesteś na to skazany/skazana w kraju takim jak Turcja...

Moje doświadczenie z turecką biurokracją nie jest zbyt duże (na szczęście!). Jedynymi oficjalnym, dokumentem, które musiałam załatwić było pozwolenie na pobyt - raz jako student - Erasmus, drugi zaś jako praktykant-Erasmus. W pierwszym przypadku obyło się bez większych problemów, bo mimo wszystko do Ankary przyjeżdża sporo Erasmusów. Nauczyli się więc już W drugim pojawiły się komplikacje - przecież było by zbyt dobrze, gdyby było dobrze...

 Ale nie tylko ja w przeciągu ostatnich kilku miesięcy miałam "policyjną" przygodę. 

Case 1.

Przyjeżdża sobie studentka na praktyki. Do Ankary. Dlaczego? Bo tak. Ma dokument ze swojej organizacji, że będzie tam odbywać praktyki od 1 października do 31 stycznia. Przy tym dalej jest studentką - ale na uczelni polskiej. Studentka jedzie na policję, z przeczuciem, że załatwienie ikametu (pozwolenia na pobyt) nie będzie takie łatwe, jak dla normalnego studenta Erasmusa. Przeczucie ją nie myli. Pan policjant, który ją przyjmuje dokumenty, stara się coś jej wytłumaczyć (oczywiście po turecku - co z tego, że pracuje w okienku dla obcokrajowców. Angielskiego nie zna). To "coś" to fakt, że musi jechać do jakiegoś innego biura i pokazać karteczkę, na której jest napisane, jakiego dokuemtnu policja od niej jeszcze chce, a którego ona nie ma. Oczywiście po turecku. Żeby było łatwiej. Ale nie dla niej, oczywiście.

Piszą nazwę instytucji, do której ma się udać - nie wyjaśniają jednak przy tym, gdzie ona się znajduje. Studentka wychodzi więc wiedząc tylko tyle, że ma zdobyć jakiś formularz, który jacyś ludzie mają dla nie wydrukować. Co za formularz, jacy ludzie i gdzie... To są zbędne informacje...

Studentka jedzie więc do domu, sprawdza na mapie, gdzie ma iść. Je śniadania - bo akurat było ok 12 - a od 12.30 do 13.30 wszyscy mają przerwę obiadową więc nie warto nigdzie iść. Wychodzi z domu w poszukiwaniu urzędu. Moknie - bo zapomniała parasolki, a zaczął padać deszcz. Oczywiście w międzyczasie wchodzi w jakąś kałużę (niejedną nawet). W końcu dociera. Wchodzi do wysokiego budynku, pokazuje karteczkę, stara się wyjaśnić, że przysłali ją z policji po jakiś dokument. Jaki? Przecież napisane jest na karteczce! Oj, ale to nie tutaj! Musisz jechać gdzie indziej! Podają kolejną karteczkę, z kolejnym adresem. Jeden Pan oferuje się nawet, że zaprowadzi ją na przystanek autobusowy i wsadzi w odpowiedni autobus. Okazuje się, że ma jechać (dobrze znanym jej zresztą) autobusem 413 i wysiąść przy Atakule. Więc wysiada i idzie na poszukiwanie rozwiązania jej "papierowego" problemu. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach, w końcu znajduje odpowiednią ulicę. Mokra, zła i głodna trafia w końcu - uwaga, uwaga! - do Narodowej Agencji Erasmusa!. Idzie do biura koordynatora programu - stara się wyjaśnić pracującym tam ludziom, czego chce. Oczywiście pokazuje magiczną karteczkę. Jedna z miłych Pań mówi jej przy okazji, że oni nie mogą wystawić jej żadnego dokumentu... I dzwoni na policję próbując sie dowiedzieć, dlaczego oni mnie tu przysłali. Tłumaczy pierwszy raz. Drugi i trzeci też. Nie dowiaduje się niczego. W międzyczasie pojawia się główny koordynator. I on też dzwoni na policję - żeby się czegoś dowiedzieć oczywiście. Po krótkiej rozmowie z policjantem (policjantami?) - mówi, żeby przyszła w poniedziałek (wszystko działo się w środę). Przyjedzie wtedy pewien pan z policji, który de facto jest jego dobrym znajomym i wyjaśnimy tą całą sytuację. Żeby inni mieli już łatwiej. Oczywiście daje swoją wizytówkę - w razie problemów dzwoń!. I się żegna.

Studentka wraca. W poniedziałek - jest nawet przed 10. Na jej widok koordynator, bardzo się ucieszył - O! Dobrze, że jesteś przed 10 - bo ja zaraz mam spotkanie!. Eee? A gdzie pan-przyjaciel z policji? Nie, nie... tu się wszystko załatwia w łatwiejszy sposób - przez telefon. Oczywiście... Nie można tego było załatwić w poprzednim tygodniu... Po studentce widać najwyraźniej, że marzy o poznaniu jak największej ilości tureckich policjantów... I nie zawiodła się - pan koordynator odsyła ją (cóż za niespodzianka!) do kolejnej instytucji! Zrezygnowana, ze łzami w oczach i wizją, że za 5 dni ją deportują udaje się na Dikmen - do głównej siedziby policji (o! jest coraz lepiej!). Z magiczną - tym razem różową karteczką - idzie na poszukiwanie swojego wybawcy. Trafia do biura miłego pana, który akurat miał jakieś spotkanie, ale pozwolił jej usiąść w gabinecie (przecież i tak nic nie rozumie) - zaproponował herbatkę (oczywiście!). Po herbatce - może turecką kawę? Ona grzecznie podziękowała i miała nadzieję, że AŻ tak długo to tu siedzieć nie będzie... Pan oczywiście się nie śpieszył zbytnio. Przecież mamy czas... gdy reszta wyszła, zapytał się o co chodzi, czego potrzebuje, przejrzał dokumenty, które miała ze sobą. Zapytał się, kiedy kończy jej się wiza - na odpowiedź, ze za 5 dni - był zdumiony, że się ona się przejmuje - 5 dni to przecież mnóstwo czasu! Więc relax! W końcu zawyrokował - trzeba przetłumaczyć zaświadczenie z macierzystej uczelni studentki na turecki. To powinno (powinno?) wystarczyć... Studentka mająca już dość niedomówień pojechała jeszcze raz na policję, żeby się upewnić, że to tłumaczenie wystarczy! Ale co tam się działo! Tłum ludzi, faceci, którzy nie mówią po angielsku, nie rozumieją o co jej chodzi etc. Zrezygnowana jedzie do centrum, szuka tłumacza i wychodzi od niego z 2 kopiami po turecku... Ma już dość. Chce do domu. Może być deportowana. Bez różnicy.

Przygotowana na najgorsze, wyposażona we wszystkie kolorowe, malutkie karteczki idzie na swoje ostatnie starcie (taką przynajmniej ma nadzieję) z turecką biurokracją. Gdy pojawia się na komisariacie panowie wiedzą, kim jest i czego nie miała poprzednim razem. Formularz, zaświadczenie z uczelni (po turecku oczywiście), zaświadczenie z HRAA, 3 zdjęcia, 135 lir. Załatwione. Proszę przyjść za 2 tygodnie po odbiór...

Czy nie mozna tak było od razu?

Case 2

Kolejna studentka przyjeżdża do Turcji. Na roczne stypendium. Ale nie Erasmus. Będzie tu studiowała. Wybrała uniwersytet, załatwiła tam wszystko, zapłaciła za zajęcia. Ale nie może otrzymać statusu tureckiego studenta. Dlaczego? Bo tak. To może więc wywołać pewne komplikacje w starciu z policją (patrz case 1 - zaświadczenie z uczelni...).

Idzie na posterunek, tłumaczy swoją sytuację i słyszy - nie, nie! musisz iść tu i tu (niespodzianka!). Dają małą magiczną karteczkę z nazwą instytucji i nazwiskiem osoby, którą ma znaleźć. Studentka w końcu trafia do miłego pana, który stwierdza, że musi napisać podanie. W pierwszym zdaniu imię, nazwisko, coś pokrótce o sytuacji, na koniec prośba o rozpatrzenie podania, a w środku to niech wpisze sobie studentka co chce, bo tego i tak nikt nie będzie czytał... Studentka ambitnie chce napisać ładne podanie w domu, ale pan policjant zatrzymuje ją - daje kartkę papieru, wysyła do pokoju na górze, gdzie może stworzyć potrzebny dokument i co ważne napić się herbatki. No bo po co ma tracić czas (?!) i przychodzić jeszcze jutro... 

Studentka napisała, skserowała potrzebne dokumenty (dzięki uprzejmości jednej z pracujących tam pań) i wrócił do pana. On ją wysłał do okienka, gdzie to wszystko miała złożyć i się pożegnał. "Okienko" dało studentce malutką (kolejną!) magiczną karteczkę z numerkiem i numerami telefonów - proszę dowiadywać się za jakieś 2-3 miesiące... Więc nie pozostało nic jak tylko czekać.

Na początku stycznia minęły 3 miesiące. Sprawa dalej jest w toku. Telefony już nie wystarczyły. Studentka zdecydowała się złożyć im wizytę. Dowiedziała się, że rozpatrują oni teraz podania z sierpnia (!) - ona złożyła w październiku... Na wiadomość, że chce jechać do Polski 30 stycznia, ma bilet nawet -pan po namyśle stwierdził - ale przecież nie możesz jechać... Ale przyjdź za 2 tygodnie - jeśli dalej podanie nie będzie rozpatrzone, to może uda nam się wystawić Ci jakiś papier, dzięki któremu będziesz mogla opuścić granice tej cudownej krainy.

I tak raj (?) zamienia się w przymusowe więzienie.

Case 3

Studentka. Kolejna. To samo stypendium co w case 2. Tyle, że wszystko dzieje się w Stambule. Co z tego, że to jeden kraj. Stambuł to Stambuł. Tam zasady są inne niż w Ankarze... 

Studentka próbuje telefonicznie dowiedzieć się, czego będzie potrzebować na posterunku policji, gdy nie jest tureckim studentem, ani studentem Erasmusa... Podanie może jakieś (patrz case 2)? Podanie?! Jakie podanie?! Trzeba umówić się internetowo na randez-vous. I przyjść w wyznaczonym terminie na posterunek policji. Dam wszystkiego się dowie.

W końcu TEN dzień nadchodzi. Studentka zabiera ze sobą wszystkie dokumenty, które posiada. Ale i tak - niestety... Nie będzie uznana za studenta (co z tego, że studiuje na uniwersytecie w Stambule) - dlatego musi ubiegać się o "zwykłe" pozwolenie na pobyt. "Zwykłe", czyli takie, o które ubiegają się ludzie, którzy chcą w Turcji pobyć dłużej niż miesiąc, a np. nie pracują, czy nie studiują tutaj. A że studentka przyjechała na 10 miesięcy musi zapłacić 500 lir za malutka papierową książeczkę i jeszcze przedstawić wyciąg ze swojego konta, że jest w posiadaniu min. 3 tysiące dolarów... I co z tego, że stypendium dostaje co miesiąc. Kasa na koncie musi być.

500 lir, wyciąg z konta -  i następnego dnia ma już magiczną książeczkę. Z przekreślonymi danymi - bo wykorzystali jej zeszłoroczne pozwolenie na pobyt. Tak w ramach chronienia środowiska. 

Wnioski:

  • załatwiaj pozwolenie na pobyt jak najwcześniej, żeby nie było stresu związanego z potencjalną deportacją.
  • nie przejmuj się, gdy odsyłają Cię z jednego biura do drugiego. To normalne.
  • nie wiesz czego masz się spodziewać po tureckiej biurokracji. Ale jeśli już z nią zaczynasz to zaopatrz się w tony cierpliwości. 
  • studenci, którzy za bardzo kombinują - "jak wrócić do Turcji" - mają pod górę.
  • dla studentów, którzy przyjadą na praktyki - od razu tłumaczcie zaświadczenie z uczelni na turecki. Bo to właśnie o to im chodziło... nie mieli, żadnego dokumentu, który potwierdzałby mój status studenta. Ale czy nie można tak było od razu.

Czyż to wszystko nie jest proste?

A żeby nie było aż tak smętnie, to na koniec kilka fotek. Tym razem może z Izmiru, gdzie byłam ostatnio. 

Panorama.

Mroczna strona Izmiru.

Bo tu nie zawsze świeci słońce.

Gołębie jak wszędzie.

Agora. Rozczarowuje. 

Żeby zawsze było gdzie wypic herbatę.

Taką właśnie.

Ktoś musi prowadzić.

Wieża. 

Ludzie pracy.

Romantycznie tak.

W stronę słońca.

Prawie jak nasz orzeł. 

To dopiero nazywa sie uwielbienie.

4 komentarze:

  1. Fajna notka, lubię takie opowieści :)
    Ale urzędy takie jak w Polsce... przynajmniej wg. mnie. A urzędnicy o wiele sympatyczniejsi. Ja mam doświadczenie nie będąc studentką, więc współczuje tej bieganiny. Co do case'u ostatniego, to wyciąg z konta też się "załatwia" nie mają de facto tych pieniędzy. I wszyscy o tym wiedzą. Mi pan w Emniyet powiedział: wyciąg z konta ALBO zaświadczenie z kantoru o wymianie określonej sumy pieniędzy na liry tureckie. W kantorze spytali tylko: "A na jaką sumę potrzebujesz?" - i nie skasowali za to ani grosza.
    W Turcji w ten sposób załatwia się wszystko, trzeba tylko mieć relax jak słusznie zauważyłaś :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja po urzędach i w Polsce nie biegam za bardzo. Jak na poczatku zauważyłam - nienawidzę urzedów - i to wszelkiej maści...

    Co do pieniędzy na koncie - to wiem słyszałam - opisywana kolezanka, o której pisała - pozyczyła od znajomnych, a po wydrukowaniu wyciągu po prostu im to oddała...

    czyli jednym słowem biurokracja. burdel jak wszędzie. trzeba kombinować...
    ale w sytuacji, gdy nie rozumiesz co do Ciebie mówią to jest jeszcze bardziej flustrujące - tak było w moim przypadku. Bo obie koleżanki znaja turecki...

    OdpowiedzUsuń
  3. no nie znając języka to też podobnie jak w Polsce ;) kolega Turek mieszkający w PL opowiadał mi o zdolnościach językowych ludzi w urzędach ds. cudzoziemców... a raczej ich braku ;)

    a z polskimi urzędami ja sama miałam dużo do czynienia - zbyt dużo ;) może dlatego ta trauma. w Turcji się uśmiechają chociaż :)

    OdpowiedzUsuń
  4. a w to nie wątpie - podchodze sceptycznie do wszelkich form biurokracji... a zdolności językowe - Polaków i Turków są niestety często na podobynm poziomie... szczególnie w instytucjach, gdzie te języki powinni znać. chociażby na poziomie komunikatywnym.

    co do uśmiechania - to właśnie nie zawsze... na moim posterunku policji, pan ktory przyjmowal dokumenty niezbyt mily był...

    Ale fakt, faktem - w Polsce herbatki - nie mówiąc juz o kawie - bym nie dostała!!! :P

    OdpowiedzUsuń