I stało się.
Zawirowania na lotnisku związane ze zbyt dużą ilością bagażu (nie latajcie SWISS-em!), wizja zgubionego portfela (okazało się, że został przepakowany), opóźniony lot do Zurichu, bieg na kolejny samolot (też na szczęście opóźniony) i w końcu lądowanie w Stambule.
Kilka godzin wystarczyło, aby przenieść się w zupełnie inną rzeczywistość - pełną nowych smaków i zapachów, nowych ludzi, dziwnego języka.
Niewątpliwie - tak wygląda powrót. Ale czy oby na pewno do mojej "ziemi obiecanej"?
Przechodze kolejny etap adaptacji - pierwszy tzw. miodowy miesiąc trwał u mnie troche dłużej - bo aż cztery - byłam przekonana wręcz, że ten drugi mnie ominął - ale jak widać koniec końcow się pojawił tylko, że troche później... Denerwuje mnie szczególnie sposób myślenia, lojalnośc, która często nic wspólnego z lojalnością nie ma.
Czy więc przyszedł czas na szok kulturowy?